Archiwum 19 grudnia 2007


..3..
Autor: gwiazdka85
19 grudnia 2007, 22:23

zaczynalismy drugi rok naszego zwiazku, a ja stawalam sie coraz bardziej nieznosna, dlaczego - sama nie wiem, bylo miedzy nami dobrze, minela jego studniowka (jestesmy w tym samym wieku, a on chodzil do technikum), na studniowce hmm moglo byc lepiej, oczywiscie ON byl ok, jak najbardziej w porzadku, to ja bylam chorobliwie zazdrosna, Boze, gdybym ja mogla cofnac czas oddalabym wszystko co ma, zeby jakos cofnac ten cholerny czas!!!

troszke zepsulam mu te impreze, pozniej znow bylo lepiej, jego urodziny, moje urodziny i tak mijal nam wspolnie spedzany czas, kochalam GO nad zycie, moglabym w kazdej chwili rzucic wszystko i isc za nim na koniec swiata, ON kochal mnie a jednak nam sie nie udalo, przeciez milosc wszystko przetrwa, wiec czy byla to milosc???

nadeszla jego matura mial we mnie wsparcie, pamietam jak dzis kiedy stalam przed jego szkola okolo 2 godziny czekajac az wyjdzie w koncu z sali (zdawal j.polski wtedy), w koncu po maturze oczywiscie moj ukochany byl bardzo inteligentny i madry wiec ja nie obawialam sie o jego wyniki, wiadomo - zdal rewelacyjnie, dostal sie na studia zaoczne, zalapal jakas prace i tak to wszystko sie wtedy krecilo

bylismy razem raz bylo gorzej raz lepiej, po burzy znow swiecilo slonce i tak w kolko, ale mielismy siebie i w glebi duszy wiedzielismy ze top jest przeciez najwazniejsze, chcialam po prostu przy nim byc, dzielic z nim zycie, jego radosc i smutek..

moze nie potrafilam tego zrobic, moze niedostatecznie sie staralam, nie wiem, po prostu bylam zbyt glupia, nie docenialam go, popelnilam wiele bledow (ale kto ich nie popelnia)??

 

..2..
Autor: gwiazdka85
19 grudnia 2007, 19:29

(sorry sama nie wiedzialam ze tyle razy te notke wyslalam, cos mi sie zawiesilo i tak jakos to wyszlo)

oki, wiec pisze dalej.. moja smutna historie

tak to wszystko sie zaczelo, od studniowki - mijaly kolejne dni naszych spotkan, pozniej walentynki - piekny dzien, oczywiscie spedzony wspolnie, wtedy pierwszy raz widzialam jego mame, tak to bylo po okolo miesiacu naszej cudownej znajomosci.. wtedy jeszcze wszystko bylo takie pieknie beztroskie, Boze jak ja bym chciala cofnac czas wlasnie do tego momentu i wszystko poukladac inaczej, bo dzis juz wiem ze to wszystko zepsulam ja i tylko ja!!!! juz teraz wiadomo za co siebie nie moge zniesc, za co wciaz mam do siebie zal..

dni mijaly nam szybko i pieknie, jego urodziny, pozniej moje (dostalam srebrna bransoletke, i bylam nia wtedy tak bardzo zachwycona... nosialam zawsze na rece...), nadeszly dla mnie trudne chwile (matura), bylam troche rozdrazniona i chwilami nieznosna, ale dostalam od NIEGO ogromne wsparcie, tak mocno wierzyl, ze wszystko bedzie dobrze, chyba mocniej niz ja sama.. i bylo, po miesiacu zmagan wszystko skonczylo sie pomyslnie, matura zdana z zadowalajacym efektem i w perspektywie najdluzsze wakacje, juz nawet nie przejmowalam sie tym ze sa przede mna jakies egzaminy na studia...hmmm pewnie dlatego nie dostalam sie na uczelnie do ktorej startowalam i w koncu zapisalam sie do jakiejs prywatnej ... ale to nawet nie mialo dla mnie wtedy wiekszego znaczenia, w perspektywie mialam wyjazd nad morze, z moim ukochanym, tak, jego rodzice poczatkowo byli troche sceptycznie nastawieni do tego wyjazdu, ale w sumie to nic dziwnego, bylam jego pierwsza dziewczyna, wiec nie byli jeszcze przyzwyczajeni (hehe)

ale wakacje byly cudowne, pogoda srednio dopisala, zdarzyla sie jedna ostra klotnia, ale i tak bylo pieknie, bylam taka zakochana, Boze teraz juz wiem ze tak bardzo jak nigdy w nikim. Mile i piekne wspomnienia po plazach baltyku zostaly jzu tylko w mojej pamieci i sercu - tak az do dzis.

po wakacjach przyszedl czas aby zaczac nowy rozdzial w swoim zyciu - studia, hmm, wyprowadzka z domu, poznawanie nowych ludzi, nowe miejsce, nowe srodowisko, to wszystko zachwycalo ale i przerazalo troche, jednak nic nie bylo dla mnie nie do pokonanie kiedy mialam JEGO przy sobie, tak-on nadal ze mna byl, troche powialo rutyna w zwiazku, widywalismy sie tylko w weekendy gdy wracalam do domu, ale i tak go kochalam, najmocniej jak tylko bylam w stanie, nawet przez mysl mi nie przeszlo ze mogloby go nie byc,nie umialam sobie wyobrazic, jak wygladaloby moje zycie bez niego, mielismy w sumie dla siebie niewiele czasu, on mial mecze, treningi, ja studia w innym miescie...

nadeszly swieta jeden dzien z moja rodzina, jeden z jego, pozniej sylwester - impreza domowa w jego domu, bylo milo, fajnie, sympatycznie, a wszystko dlatego ze byl ON i to mi wystarczalo, tak najzupelniej mi wystarczalo, jego spojrzenie, piekny slodki usmiech - to co najbardziej w nim lubilam..